banner ad

Tarnowski: List otwarty do jaśnie wielmożnego pana Marszałka Piłsudskiego

| 11 listopada 2014 | 0 Komentarzy

wspomnienia30dOd Redakcji: kolejna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości tradycyjnie już daje okazję do uczczenia tych, którzy położyli na tym polu zasługi nie mające sobie równych. Znamienne jednak, że pamiętając o Piłsudskim i jego Legionach, o Dmowskim i jego pamiętnym wystąpieniu w Wersalu, a także tylu innych postaciach i wydarzeniach, często zapomina się o milionach Polaków, z przypadku walczących po jednej ze stron konfliktu z lat 1914 – 1918, ale tak samo pragnących odrodzenia Rzeczypospolitej.

Odbiciem panujących wśród nich nastrojów jest nigdy nie opublikowany w ówczesnej prasie list otwarty, wystosowany przez hrabiego Hieronima Tarnowskiego do Marszałka Józefa Piłsudskiego.

Biografia Tarnowskiego (jednego z założycieli Stronnictwa Zachowawczego z roku 1922, a także Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego z roku 1926) świadczy o tym, że miał on pełne prawo napisać słowa, które przywołujemy poniżej. Potomek jednego z najznakomitszych polskich rodów, syn prof. Stanisława Tarnowskiego, w roku 1914, jako porucznik rezerwy (a zarazem poddany Cesarza Austrii) zgłosił się do 2 Pułku Lansjerów księcia Schwarzenberga, z którym wyruszył do walki z Rosjanami. Od momentu mobilizacji nie oszczędzał się. Brał udział w ponad dwudziestu bitwach i potyczkach, a wszystkie powierzone sobie obowiązki wykonywał niezwykle sumiennie. Doszło nawet do tego, że gdy w drugiej połowie listopada zachorował, pracował pomimo gorączki. Odszedł od obowiązków dopiero, gdy jeden z generałów zorientował się co do stanu jego zdrowia i nakazał odtransportowanie Hieronima na tyły celem podjęcia kuracji. Jak się okazało, jego stan był bardzo poważny. Przez krótki okres czasu hrabia przebywał w Krakowie, a potem wyjechał do Austrii – najpierw do Wiednia, gdzie przeprowadziła się jego żona, następnie zaś do znajdującego się nieopodal sanatorium w Baden, gdzie przebywał kilkanaście tygodni. 11 kwietnia 1915 przeszedł operację w wiedeńskim sanatorium Loew, zaś na początku lipca wrócił do Krakowa, gdzie awansował do stopnia oberleutnanta i objął komendanturę dwóch szpitali wojskowych. Zarządzał nimi do końca wojny.

W roku 1920 ponownie założył mundur – powodem stała się rzecz jasna wojna ze Związkiem Radzieckim. Tym razem dołączył do 8 Pułku Ułanów księcia Józefa Poniatowskiego, a niedługo potem został adiutantem gen. Maxima Weyganda, podówczas dowódcy niewielkiej francuskiej misji wojskowej.

(MM)

 

* * *

 

Jaśnie wielmożny Panie Marszałku!

Pozwalam sobie zwrócić się do Pana Marszałka – choć może najmniej ze wszystkich dotyczących mam do tego prawo, bo przez bardzo krótki czas na trudy i niebezpieczeństwa wojny światowej byłem narażony – w imieniu setek i tysięcy tych, którzy te trudy i niebezpieczeństwa znosili, najkrwawszą losu ironią pod obcym mundurem.

W Kaliszu powiedział Pan Marszałek, że podczas wojny światowej prócz Legionistów „nikt o Polskę, jako o Polskę krwi przelewać nie chciał". Pozwalam sobie stwierdzić, że Pan Marszałek się myli. Każdy niemal Polak szedł na tę wojnę z tym najgłębszym przekonaniem, że choć pod obcym, najezdniczym sztandarem, za Polską sprawę bić się idzie, każdy niemal całym sercem czuł to, co pięknie wyraził Słoński, że „Ta, co nie zginęła, powstanie z naszej krwi”. I dlatego każdy prawie szedł z całym idealizmem, z całym zapałem, z całym poświęceniem, na jakie go było stać.

Nie myślę umniejszać zasług i chwały Legionów – ale stwierdzam, że nie one jedne o „Polskę jako o Polskę krew przelewać chciały”. Stwierdzam też, że Legioniści, walcząc w polskim mundurze i pod polskim sztandarem szczęśliwsi byli od tych, co z najcięższego w dziejach świata obowiązku na własnej rodzonej ziemi w obcych mundurach walczyć byli zmuszeni.

Jeżeli bowiem Pan Marszałek wspomniał w Kaliszu o tej palmie męczeńskiej, którą osiągnęły serdecznym bólem Legiony – to może zechce się Pan Marszałek zastanowić też i nad idealizmem [tych, którzy] z całym poświęceniem szli na tę wojnę, a którzy spostrzegli się niebawem, że to, co dla nich jest najświętszym, to jest tylko mamidłem w ręku „agentury”, tylko atutem w grze politycznej, czy w planach strategicznych zaborców.

Nawet dla własnej Ojczyzny życie narażać nie jest łatwo – ale narażać je dla sprawy wroga, którego fałszywą wobec Polski grę się poznało, widzieć, że każdy krok naszych koni jest znaczony niszczeniem kraju, krzywdą i łzami rodaków, nie dla Polski, lecz przeciw Niej i czuć, że musimy być mimowolną częścią tej zbrodni, dokonywanej na naszej Ojczyźnie – to była Golgota, o jakiej ani sam Pan Marszałek, ani nikt z Legionistów pojęcia nawet mieć nie może, bo w charakterze polskiego żołnierza biorąc udział w wojnie światowej przez tę mękę moralną nie przeszedł.

Nikt nie myśli umniejszać sławy Legionów, ani tej chwały, co otacza Pana Marszałka, nikt nie myśli obniżać wielkości ani wartości cierpień Magdeburga i Szczypiorna. Ale właśnie znamieniem wielkiego człowieka, co sławą się okrył, jest: być sprawiedliwym i dla innych. I dlatego ufam, że Pan Marszałek zechce oddać sprawiedliwość tym, o których mylnie przypuszczał, że „nie o Polskę jako o Polskę krew przelewać chcieli”. I tym z nich, tak licznym, których (by znowu powiedzieć słowami Słońskiego) „złotym piaskiem Bóg na wieki już z Polską połączył”, a którzy na pewno konali z myślą „Boże… czemuś ginąć dał mi w obcym mundurze” – jak i tym, którzy by powyższe moje słowa dziś mogli potwierdzić, a mieliby większe ode mnie prawo je wypowiedzieć. Cześć im!

Hieronim Tarnowski

fot. Wikipedia, Creative Commons

 

 

 

Kategoria: Historia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *